„Mur. 12 kawałków o Berlinie” w marcowym DKK
Spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki 19 marca 2019 r. poświęciliśmy omówieniu książki pt. „Mur. 12 kawałków o Berlinie” wydanej pod redakcją Agnieszki Wójcińskiej.
Dwanaście historii, dwunastu autorów i jedno miejsce – Berlin ze swoim murem. Murem, który w nocy z 9 na 10 listopada 1989r, runął a który przez niemal cztery dekady dzielił nie tylko to miasto ale i rodziny żyjące po obu jego stronach, dzielił kraj, Europę, dzielił cały ówczesny świat.
Reportaże są bardzo różne, bo różni są bohaterowie. To historie o ludziach, którzy żyli w cieniu muru, po obu jego stronach. Ale nie tylko, bo to także historie tych, którzy nie są szczególnie powiązani z tym miastem, gdyż w większości są przybyszami, którzy często nie w pełni integrują się ze środowiskiem, w którym przyszło im żyć. Są w tej książce lepsze i gorsze teksty, autorzy też traktują mur mniej lub bardziej dosłownie, jedni osobiście inni z dystansem. Czasem humorystycznie a czasem nostalgicznie, po prostu wielorako.
Kiedyś mur był jeden, w Berlinie. Dziś jest w kawałkach na całym świecie, jak chociażby w bazylice fatimskiej czy ……….w męskiej toalecie w Las Vegas.
Jeden z reportaży opowiada o tym, jak to mur przyjechał do….. Polski, a konkretnie do wsi Sosnówka. Stało się to za sprawą pewnego kolekcjonera, Ludwika Waseckiego, Dentysty, który nie szczędząc ogromnych środków finansowych kupił na aukcji kilkadziesiąt kawałków muru, by uczynić z tego coś artystycznego na kształt paraboli. W ten sposób stał się właścicielem największej na świecie, poza Berlinem, kolekcji muru berlińskiego.
Interesujące są historie ludzi, którzy porywali samoloty, by uciec z uciśnionej wówczas Polski do Berlina Zachodniego. Porwania te stały się naszym sportem narodowym skutkiem czego, w 1981 r. Polska znalazła się w tej konkurencji na pierwszym miejscu na świecie.
Niemniej interesujące są historie opowiadające o ludziach, którzy przez lata robili podkopy, bo ich marzeniem było znaleźć się po lepszej stronie muru.
Ryzykowali życiem, narażali się na długoletnie więzienie, aby przekroczyć tę umowną granicę pomiędzy wschodem i zachodem. Do dziś odkryto 75 tuneli, z czego 19 wykorzystano z powodzeniem. Uciekło nim niewiele, bo zaledwie 300 osób. Trud włożony w budowę nieadekwatny do efektów, bo mniej więcej tyle samo ludzi mur budowało. Nie wspominając, że podczas prób pokonania muru życie straciło 98 osób – ostatnia w marcu 1989 r.
Rozśmieszyła mnie odrobinę historia Polaków, którzy już po zaledwie dwóch tygodniach spędzonych w niemieckiej stolicy czują się Berlińczykami i nie chcą wracać do Warszawy. Być może byli to ludzie, którzy wszędzie czują się panami świata.
Zdumiała natomiast historia młodych Żydów, którzy opuszczają swoją ojczyznę, Izrael, podczas gdy nawet ich rodzice nie są w stanie zrozumieć, jak Żyd spośród wszystkich krajów może wybrać Niemcy do życia. Kraj, który jak żaden inny na świecie zranił naród żydowski. Zwłaszcza, że mieszkając w Berlinie, ponad 70 lat po wojnie nadal mogą usłyszeć „Jude raus”. Czy ten fenomen tłumaczy fakt, że liberalna w odczuciu młodych Żydów, atmosfera i tolerancja charakteryzująca multikulturowy Berlin, jest właściwie opozycją do militarnego i nacjonalistycznego Izraela? I tylko to się liczy?
Zbulwersował mnie reportaż o młodych Turczynkach, na których popełniane są zabójstwa honorowe tylko dlatego, że ośmieliły się wbrew tradycjom rodzinnym i religijnym, wyjechać z kraju i osiedlić się w Niemczech, co uznawane jest do dziś za zdradę.
Wzruszyłam się czytając historię paczki wysłanej w czasie stanu wojennego w Polsce, do polskiej rodziny. Paczki, w której mała dziewczynka otrzymała od niemieckiego chłopca książeczkę. Historia zatoczyła koło, bo tych dwoje spotkało się po latach, pokochało i związało się węzłem małżeńskim na resztę życia.
W reportażu o młodych Berlińczykach kupujących domy w Polsce, tuż za granicą, odkryłam refleksję o historii. Bo te polskie domy, to w istocie domy poniemieckie, więc pomyślałam, że młodzi robią to głownie z pobudek sentymentalnych.
Najbardziej moją uwagę przykuł reportaż o Walterze Kohlu, właściwie reportaż o ojcu i synu, o największym i najpotężniejszym człowieku Niemiec, który szukał pojednań, wręcz się ich domagał. W domu jednak nigdy za nic nie przepraszał, do pojednania ręki nie wyciągał. W domu Helmut Kohl był jak mur, nie potrafiliśmy się przebić- wspomina jego syn Walter.
Ta książka jest bardzo nierówna literacko. Od razu widać, że jest dziełem wielu autorów i być może z tego powodu brak tu jakiejś wspólnej myśli, klamry spinającej wszystkie te historie razem. Pewnie inaczej by to wyglądało, gdyby całość wyszła spod pióra jednego autora, a tak jest to po prostu zbiór różnych opowiadań z Berlinem w tle, a to trochę za mało. Szkoda też, że żaden z autorów nie pokusił się, aby nawiązać do naszego czerwca’89, który był tym jakże brzemiennym w skutkach impulsem do zmian. Zmian, które po nas ogarnęły następnie cały obóz post komunistyczny - to był przecież początek.
Wisienką na torcie jest fotograficzna podróż autorstwa Filipa Springera po niewidocznej z pozoru bliźnie – swoistym śladzie po murze wciąż przecinającym miasto, gdyż w mentalności niemieckiego społeczeństwa nadal panuje na podział na ten lepszy zachód i gorszy wschód pomimo, iż po nim, jako symbolu zimnej wojny została tylko pamiątkowa ściana. Z powodzeniem można by uznać ten zbiór fotografii i opisów zamieszczonych pod nimi za 13. opowieść tej książki.
Mur w zbiorze jest, w mojej ocenie, uosobieniem świata bez granic i podziałów, odnosi się nie tyle do dawnej rzeczywistości, co do dzisiejszego społeczeństwa nie tylko przez pryzmat historii, ale również wszechobecnej komercjalizacji życia.
Pomysł przecinania miasta wieloma kilometrami żelbetowej ściany wydaje się po prostu nienormalny i chory. Tak jak wszystkie pomysły stawiania murów oddzielających ludzi gdziekolwiek. Te na Saharze i Bliskim Wschodzie i na granicach innych krajów. A także te na naszych podwórkach i osiedlach.
Świat oszalał. Murów na świecie wybudowano tysiące jeśli nie dziesiątki tysięcy i ciągle buduje się nowe.
Powodów jest mnóstwo i każdy jest dobry: względy religijne, imigranci, terroryści, przemytnicy narkotyków czy broni czy też po to, aby oddzielić strefy konfliktu.
Wreszcie mury mentalne, te w naszych głowach, często nie do przebicia. Mury, które sami stawiamy, nie tylko separują nas od otoczenia, ale nie pozwalają iść do przodu.
Skrajnym przykładem są, choć parawanowe ale jednak mury, budowane na polskich plażach, będące ewenementem na skalę światową. Ludzie anektują na swoje wyłączne potrzeby całe połacie plaży i gdyby mogli zawłaszczyli by jeszcze kawałek morza. Na każdego, kto miały ochotę ten porządek zburzyć patrzą jak na wroga, gotowi skoczyć mu do gardła. W tych swoich „zagrodach” mają wszystko, co w swoim odczuciu uwielbiają: woń potu, kosmetyków, papierosów a często i alkoholu. Święty spokój i …... prawie zero świeżego powietrza. Mania izolowania się w zestawieniu z ich równie chorymi murami mentalnymi tworzy bardzo niebezpieczną mieszankę obojętności na przestrzeganie zasad bezpieczeństwa w miejscu publicznym, jakim jest plaża. Na to, czy na przykład pomoc potrzebującym zdoła się przebić przez ciasno splecione ze sobą parawanowe ściany, ale kto o tym myśli i kogo to obchodzi?
Czemu to ma służyć? Izolacji? Która wynaturza?
Urszula Koszczyńska
Na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki i rozmowę na temat książki „Słodycz zapomnienia” Kristin Harmel zapraszamy 16 kwietnia 2019 r. do Wypożyczalni dla Dorosłych.